Łączna liczba wyświetleń

FACEBOOK

poniedziałek, 28 października 2013


Pingwinowy zawrót głowy



Ostatnio trochę poszaleliśmy, a że pogoda trochę zwariowana, znaczy piękna, ale rano zima, a po południu lato, to przyplątało nam się zapalenie krtani... Więc zakupiliśmy pingwina- znaczy inhalator w kształcie i o wyglądzie pingwina. Zakup przyszłościowy, bo posiada oprócz maski dziecięcej także smoczek, szczerze mówiąc nie wiedziałam, że są takie cuda na rynku. Ale człowiek uczy się całe życie. Dotychczas używaliśmy jedynie nawilżacza powietrza. Powiem, że inhalator jest super, choć jak przeczytałam, w opisie na jakiejś stronie, że cicho pracuje, to zaczęłam zastanawiać się czy nie mamy wadliwego modelu... dla mnie ta cichość to cichość młota pneumatycznego, ale może inaczej odbieram "cichość". Tak czy owak pomaga nam wydobrzeć, więc niebawem powrócimy do przedszkola. Poza inhalatorem raczymy się syropem z cebuli, który mój syn uwielbia i sporadycznie lizakiem lizusiem :) 








Degustacja inhalatora.... tak lizanie :)

Przy okazji zakupu naszego pingwina, jakoś zaczął chodzić za mną ten motyw. I szczerze mówiąc bardzoooo mi się zaczął podobać. Zarówno na ubraniach, dodatkach- czapkach, szalkach czy rękawiczkach. Może to za sprawą kontrastu, bo lubię zestawienie czarny-biały, a jak już wcześniej wspomniałam jakąś dziwną miłością zapałałam ostatnio do koloru żółtego, więc biel czerń plus żółć mile widziane :)
Co sądzicie o takim zestawieniu? Na bluzę chętnie sama bym się skusiła, niestety nie jest już dostępna.. :(







Bluza New Look
Komplet Next tu
Bluza Mini Rodini tu







środa, 23 października 2013


Moje wyżyny kulinarne :)


Lekko z przymróżeniem oka mogę rzec, że ostatnio wznoszę się na wyżyny kulinarne :P
Tak, jak dla mnie to wyżyny, mega wyżyny. Dotychczas raczej konsumowałam przygotowane przez kogoś ciasta i torty, a ostatnio coraz częściej staram się upiec co nieco samodzielnie. Z tą samodzielnością bywa różnie, bo zwykle mam pomocnika, który wyjada co lepsze zanim wrzucę do miski, albo udekoruję. Ale pomocnik jest i zapał też. Zawsze torty były domeną mojej mamy, zawsze u niej zamawiałam biszkopt, owszem ozdabiałam sama, ale po przeprowadzce, pępowina została odcięta i chcąc nie chcąc musiałam zdać się na biszkopt kupny, bądź zostać samodzielną  :)))) A że dziecko na diecie to człowiek kombinuje, akurat tort ze zdjęć nie jest bezglutenowy, ale i taki już umiem zrobić. Ostatnią rzeczą, która mi w życiu wychodziła to ciasta, a ostatnio okazało się, że wcale nie jest tak źle, że nawet czasem umiem zaimprowizować, bo zasadniczo korzystam z kilku przepisów i je miksuję plus modyfikuję na potrzeby diety, co czasami utrudnia nieco sprawę. Przedstawiam Wam moje dwa najnowsze wyczyny, tort z małą wadą ukrytą, ale o wadach ukrytych zwykło się nie mówić, więc ja też się chwalić nie będę oraz ciasteczka dyniowe, ciasteczka są bezglutenowe, lekko korzenne, oczywiście dzieci wyjadły wszystkie draże jak tylko dostały je w swoje rączki :) myślę, że kolorami zachęcają do jedzenia. A że sezon Halloweenowy przed nami to i dyń mamy pod dostatkiem, a że Halloween nie obchodzimy to dynię na wszelkie inne sposoby wykorzystujemy.






Pomysł na ciasteczka z drażetkami znalazłam na blogu smaczny kąsek, natomiast zmodyfikowałam na potrzeby diety bezmlecznej i bezglutenowej oraz zastąpiłam cukier ksylitolem. Draże to podobno autorski pomysł synka autorki :) 

wtorek, 22 października 2013

ZŁOTA POLSKA JESIEŃ...




Ostatnio polubiłam jesień, w sumie nic w tym dziwnego- jest po prostu pięknie. Tegoroczna jesień rozpieszcza nas słońcem, temperaturą, cudnymi kolorami. Dzięki niej zakochałam się w żółtym musztardowym kolorze, i ciepłych odcieniach, choć na co dzień raczej towarzyszą mi chłodne zimowe niemal barwy. Z racji pięknej pogody staramy się dużo i często bywać na powietrzu i wyszukujemy atrakcje i miejsca przyjazne maluchom, gdzie nikomu nie przeszkadza milion pytań dlaczego, gdzie dziecko może zobaczyć i poczuć eksponaty (tak, tak bywamy w muzeach :)). W ostatnią niedzielę wybraliśmy się właśnie do Muzeum Lotnictwa Polskiego i muszę przyznać, że nawet mi się podobało, choć muzea raczej nie są dla mnie atrakcją. Może czas to zmienić? By moje dziecko i znało trochę historii i trochę sztuki,  a jednocześnie żeby kojarzyło mu się to z miłym spędzeniem czasu. Ale o muzeach innym razem. Dziś o jesieni, pięknej, która grzeje mnie promieniami słońca zaglądając przez okno...





piątek, 11 października 2013




Puzzle piankowe, ku przestrodze!


 Jak mój synek był na etapie turlania się i groził mu upadek z łóżka postanowiłam przenieść zabawę na podłogę. 
A że miłośniczką dywanów nie byłam, poza tym nie uważam by były higieniczne, to zastanawiałam się co zrobić, by dziecku było miękko i wygodnie. Kupiłam śliczne puzzle piankowe, wybierałam długo bo chciałam by były i  ładne wizualnie i kolorowe i duże i tanie :) W końcu kupiłam, moja radość nie trwała jednak długo... zrobiłam kilka zdjęć, które zobaczył mój wujek- chemik z wykształcenia i tu zamiast usłyszeć, ale masz ślicznego synka, usłyszałam WYRZUĆ TO NATYCHMIAST!!!! zawierają formamid!! Równie dobrze mógłby powiedzieć, że zawierają czary mary, bardziej przemówiło do mnie WYRZUĆ TO niż formamid... No fakt, puzzle kupione wysyłkowo, made in china z pewnością, śmierdziały bo śmierdziały, myślałam sobie teraz prawie wszystko śmierdzi, chciałam raczej żeby dziecku było miękko i wygodnie, a nie co zawierają w składzie... Poczytałam i wywaliłam... 
I jak czasem patrzę ile osób to kupuje, jak niemal w każdej przychodni, poczekalni czy gabinecie rehabilitacyjnym główną zabawką są puzzle, to aż mnie mrozi, na dodatek mój 3 letni synek je uwielbia... może właśnie dlatego, że w swoim czasie pozbyliśmy się tego z domu... Jak myślę, ile dzieci dzień w dzień się bawi na takich puzzlach, ile dzieci wkłada je do buzi, to nie mogę się powstrzymać od napisania tego postu. Ktoś mi pewnie powie, że wszystko jest teraz szkodliwe... Niby tak, ale czy mając wiedzę i wybór świadomie narazisz swoje dziecko na działanie formamidu?????(OSTRA TOKSYCZNOŚĆ). Ja nie, choć pewnie i tak narażam go na paskudztwa i chemię, bo po remoncie w domu nie wszystko pachnie litym drewnem... Ale świadomie i dobrowolnie nie wsadzę swojemu dziecku do buzi puzzla, przynajmniej takiego, który nie posiada atestów. I o ile w przychodniach nie specjalnie mam wybór, to w domu puzzlą o niewiadomym składzie mówimy zdecydowanie NIE.

    I tu żeby nie było, że nie pozostawiam Wam wyboru- są puzzle z atestami, puzzle które nie zawierają BPA, ftalanów i PCV. Myślę o puzzlach, a właściwie matach Skip Hop. Oprócz tego, że puzzle posiadają atesty są również bardzo przyjemne wizualnie i posiadają dość duże elementy, przez co wydają się być bezpieczne dla najmłodszych dzieci, które uwielbiają pchać wszystko do buzi. Niejednych odstraszy pewnie cena, ale pomyślcie sami czy nie lepiej zamiast miliona zabawek kupić jedną porządną, atestowaną rzecz? Czy nie lepiej poprosić by rodzina złożyła się na nie, zamiast kupować drobiazgi w pojedynkę? Według mnie warto :)

W dzisiejszych czasach naprawdę mamy wiele alternatyw na rynku, więc jak już coś wybieramy to zróbmy to mądrze i zdrowo :) znaczy z głową :)

A oto owe puzzle, z atestami, firma Skip Hop, wiele z Was z pewnością zna tę markę, robią wiele kapitalnych rzeczy dla dzieciaków, i mają niesamowity wg mnie design. Ich plecakową sówkę zna prawie każdy :)







Zdjęcia pochodzą ze strony: http://www.skiphop.pl/


czwartek, 10 października 2013




Dziś pokoik Wiktorka

Gdy Wiktor zobaczył swój pokoik, zaczął niemal płakać, że chciał żółty... zielony.... czarny... mamo zabierz tę tapetę... itd. to uświadomiło mi, że mój 3 latek ma charakter, ale też że chce już decydować o tym co jego dotyczy... Oczywiście wszystko w kontrolowanej formie, ponieważ pokoik mi się podoba i włożyłam w niego naprawdę wiele pracy postanowiłam jedynie pozwolić Młodemu dokleić naklejki, dokupiliśmy kolorowe pompony Love&Love - bombony jak mówi Wiktor i chyba mu się podoba :) już nie woła, że chce zielony, żółty itd... 
A oto efekty mojej pracy:












środa, 9 października 2013




BYŁO PYSZNE ;) Nasze bezglutenowe przekąski :)


Dziś głównie fotorelacja pt. Było pyszne :)))
Moje dziecko mnie ostatnio zaskakuje, pomijam fakt, że wzbudzamy sensację w tramwaju, bo zamiast bułki wyciągamy kabanosy, albo makaron... najbardziej zadziwia mnie różnorodność smaków jakimi delektuje się mój mały człowiek.. pomijam sosy czosnkowe z kiszonym ogórkiem, ostatni hit to kabanos maczany w jogurcie ryżowym (smak waniliowy)... w sklepie życzy sobie by zakupić cukinie, w wolnym tłumaczeniu kiwi :) Jakoś nie chce mu wejść do głowy ta nazwa, ważne że ja wiem o co chodzi. A kiwi jak wiadomo do najsłodszych owoców nie należy, więc cieszy mnie, że nie tylko banany są jadalne. Ostatnio zainspirowany Świnką Peppą, zażyczył sobie koktajl owocowy i jeszcze scena była, że nie jest zielony, bo u Peppy się zielony od jabłek zrobił (akurat, phiii nawet ja tak nie wymyślę). I nawet marchewka stała się ulubioną przekąską, chyba za sprawą przedszkola. Jeszcze mamy małe problemy z jadalnościa kaszy gryczanej i buraczków, ale tu chyba mnie należałoby wysłać do przedszkola :P Jak widać ciekawych alternatyw dla przekąsek bezmleczno-bezglutenowych jest wiele. Liczy się kreatywność :))) 













poniedziałek, 7 października 2013


Wiosna?


Niby zapowiadali poprawę pogody, ale z tego co pamiętam w weekend, więc jeśli wczoraj zaliczyliśmy nieudany spacer - z racji sklerozy matki - w  szalikach, czapkach i o mały włos w rękawiczkach, to spodziewałam się, że prędzej wyciągnę sanki z piwnicy niż zdejmę dziecku czapkę z głowy. A tu proszę taka miła niespodzianka, wiosna niemalże powróciła. A że Pan Wiktor nie planował się zdrzemnąć w ciągu dnia, bo śpić nie chce, bo już się wyśpił... to udaliśmy się na spacerek "z deskorolką", tak przechrzcił hulajnogę.
Jeszcze troszkę o nieudanej wczorajszej wyprawie, po 2 miesiącach remontu jesteśmy nieco leniwi, w sumie nieco to mało powiedziane, więc jak już się wczoraj zmobilizowaliśmy i postanowiliśmy, że zorganizujemy dziecku poranne atrakcję, jakimi miała być wyprawa na krakowskie Błonia, a potem razem pójdziemy do Kościoła, bo przyuczamy nasze diablątko, do coniedzielnej mszy, to mamusia zapomniała dzień wcześniej kupionego biletu rodzinnego :) I tak wyprawa skończyła się 3 przystanki dalej i powrotem do osiedlowej piaskownicy, bo nie było sensu wracać i jechać ponownie skoro planowaliśmy zdążyć do Kościoła... A że przy placu zabaw pizzeria to sobie wymyśliliśmy, że kupimy pizzę na obiad, i kombinowaliśmy jak tu przemycić i jeszcze zjeść coś czego nasze dziecko zjeść, a już tym bardziej zobaczyć nie może... Ostatecznie wyrodni rodzice uśpili dziecko, a że dziecko dość oporne było bo pewnie czuło pismo nosem to rodzice zimną jedli... 












Etapy i błędy wychowawcze czyli o spaniu z rodzicami :))), buncie dwulatka i niekończącym się "ale dlaczego?"



Etapy w życiu dziecka.
Najpierw chciałam by przeszły kolki, potem chciałam by zaczął raczkować, potem czekałam aż zacznie chodzić... potem chciałam by jednak nie był aż tak mobilny... potem czekaliśmy na pierwsze słowa, a w zasadzie zdania, potem na bunt dwulatka, potem na potok słów i pytań dlaczego? ale dlaczego? ale dlaczego dlaczego.... aaaaaaaaaaaaaaaaaaa i o ile bunt dwulatka był klasyczny i tu cytat z książki Tracy Hogg, to etap pytań dlaczego wciąż trwa :)


OSIEM ZASAD ZABAWY DWULATKA (przetestowane na własnej skórze!!!) a 7 i 8 to mistrzostwo!!!!

1.Jeśli mi się to podoba - jest moje!
2.Jeśli mam to w ręku - jest moje!
3.Jeśli mogę ci to odebrać -jest moje!
4.Jeśli miałem to przed chwila-jest moje!
5.Jeśli to jest moje - nigdy nie może być twoje, w żaden sposób i w żadnej formie!
6.Jeśli coś robię, albo buduję - wszystkie kawałki są moje!
7.Jeśli jest podobne do mojego - jest moje! 

8.Jeśli myślę, że to jest moje - jest moje!

Uważam, że tekst jest genialny i w stu procentach oddaje myślenie dwulatka. Co do książki Tracy początkowo byłam sceptycznie nastawiona, uważałam ją niemal za sadystkę !!! bo kto to widział, żeby swoje pierwsze!!! dziecko odkładać płaczące bez końca do łóżeczka... Potem trochę zmądrzałam i stwierdziłam, że ta cała Tracy w sumie nie jest taka głupia, choć nie odkładałam dziecka do łóżeczka po karmieniu i tak do lat 3 mieszkał, a w zasadzie spał z nami. I w sumie nie uważam tego za coś złego, dziecko czuło naszą bliskość, nasze ciepło, ja spałam dobrze, bo zwyczajnie zasypiałam przy karmieniu, natomiast synek, po przeprowadzce i zakupie nowego łóżka, zakochał się w nim tak bardzo, że chce zasypiać w nim i choć czasem przychodzi to wiem, że i tak wie, że jego łóżeczko to jego łóżeczko, sypialnię nazywa wspólnym pokojem :) a salon pokojem dziadka, bo ostatnio bardzo często nocował u nas dziadek :)))




HOUSE RULES



Żródło




I o ile bunt dwulatka jakoś przeżyliśmy, to obecnie zmagamy się z miliardem pytań dlaczego dziennie... i z NIE, nie chce śpić, nie mam ochoty... I o ile etap dlaczego jest oczywiście pożądany i wiemy że rozwija nasze dziecko, choć niejednokrotnie kończą się logiczne odpowiedzi, to etap nie i etap silnego przywództwa zwłaszcza w przedszkolu wychodzi nam niemal bokiem... Wprowadziłam więc zasady:
1. w przedszkolu rządzi pani, pani jest bossem,
2.w domu rządzi tata albo mama, 2a. mama w kuchni :)
i idąc do przedszkola powtarzamy sobie ową święta zasadę, coby było jasne, że nasz synek też sprząta zabawki a nie stoi nad innymi i dyryguje co mają robić... Mam nadzieję, że to podziała, bo powoli kończą mi się pomysły...
I tak od trzech lat każdego niemal dnia uczę się cierpliwości, i oddychać spokojnie i głęboko...
Podobno jak byłam mała powiedziałam mojej mamie "chciałaś dzieci to masz," nie wiem skąd mi się to wzięło, pewnie gdzieś zasłyszałam, ale jak czasami opowiadam mojej mamie, że nie mam siły ta "zabija mnie" moim dziecięcym tekstem...
Czy mając 32 lata można mieć czasem bunt? I liczyć na wyrozumiałość??? ;)))