Łączna liczba wyświetleń

FACEBOOK

piątek, 4 października 2013



Konsumpcja... czyli nauka samodzielnego jedzenia, tudzież historia pewnego spaghetti...


Moje dziecko nóż i widelec zna i używa od dawna, ma wręcz problemy z plastikami używanymi w przedszkolu, bo się zwyczajnie łamią... A że dawniej jedynym momentem kiedy spokojnie mogłam się wykąpać lub porobić coś w kuchni nie będąc angażowaną do zabawy to często dziecie moje dostawało mniam mniam, jak to się wtedy nazywało i zostawało z nim sam na sam przy stole.... Efekt bywał różny, raz pusta miseczka, raz ziemniaki wyłowione z zupy i odłożone na bok, raz spaghetti na ścianie. Generalnie biorąc pod uwagę fakt, że dziecko podobno uczy się przez zabawę pozwalałam mu na wiele. Dziś je sam, prawie wszystko, nooo niejadalny jest groszek i buraki, ale sos czosnkowy mógłby jeść słoikami, syrop z cebuli pije jak sok, wręcz krzyczy o więcej, tran jest niemal przysmakiem :) No rzodkiewka raz nam niemal nosem wyszła bo się okazała za ostra, poza tym jestem naprawdę dumna z mojego jadka :)
Jeśli chodzi o rady to to, co mogę polecić to wspólne pieczenie, mieliśmy problem z kupnym chlebem bezglutenowym, bo wierzcie mi smakuje jak papier, odkąd pieczemy razem chleb znika :) Wiktor nazywa siebie pomocnikiem, miesza składniki, podgląda piekący się chleb a potem razem pałaszujemy niejednokrotnie jeszcze ciepły. Ja mam satysfakcję, a dziecko frajdę :)
Jedynym minusem, a może błędem było postawienie stołu zbyt blisko ściany... 





 <br>



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz